piątek, 6 lipca 2012

Konfitura, marmolada, dżem mydło i powidło ‘12


W ostatnią sobotę odbyła się największa (pod względem ilości uczestników ~850) polska, jednodniowa, konferencja javowa, czyli Confitura 2012. Tym razem odbywała się ona w budynkach Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu.

Pierwszy wykład był sponsorowany przez Akamai, tytuł miał po angielsku, więc spodziewając się zła koniecznego (czyli typowej reklamy jakiegoś produktu, za którą ktoś sporo zapłacił) odpuściłem sobie ten wykład. Pozwiedzałem wówczas stanowiska sponsorskie, zgarniając co się dało. Miałem również możliwość porozmawiania z pracownikami firmy e-point, którzy ostatnio wypuścili OneWebSQL. Jest to framework, tworzący na podstawie modelu danych, klasy encji, DAOsy i tak dalej. Taki ORM, tylko że dostajemy wygenerowany kod, którego ręcznie nie modyfikujemy, a jedynie wywołujemy to co nam jest potrzebne. Widziałem wcześniej filmik prezentujący to rozwiązanie, na którym wykorzystywano PowerDesigner’a do przygotowania modelu danych. Dowiedziałem się, że wsparcie dla kolejnych narzędzi jest w drodze, w tym generowanie kodu na podstawie istniejącego schematu bazy. Czy odniesie to sukces komercyjny - zobaczymy.

Po godzinie 10 była prezentacja Grześka Dudy na temat produktywności. Okazuje się, że najbardziej produktywni jesteśmy do kilku godzin po przebudzeniu i powinniśmy ten czas jak najlepiej spożytkować. Powinniśmy wtedy kodować, analizować problemy i wszystko to, co wymaga od nas dużego wysiłku intelektualnego. Nie powinniśmy wtedy czytać e-maili, oglądać YT ani grać w gry.

Kolejna sprawą jest podział zadań do wykonania na:
1) ważne i pilne
2) ważne i niepilne
3) nieważne i pilne
4) nieważne i niepilne.
O podziale tym można chyba przeczytać w każdej książce dla menagierów i na temat zarządzania sobą w czasie.

Kolejna sprawa to automatyzacja wszystkiego co się da. I Grzesiek nie miał tutaj na myśli automatycznych testów (bo to jest jasne ze to trzeba robić) ale optymalizację powtarzających się co jakiś czas czynności. Przykładem jest test Selenium, który może coś tam aktualizować w Eclipse.

Powinniśmy również unikać robienia 2ch rzeczy równocześnie, chyba że angażujemy do tego 2 półkule mózgowe. Inaczej nie wpływa to dobrze na wydajność. Część małych rzeczy możemy zrobić, czekając na przystanku na autobus, jak np. zadzwonić do mamy.

Następnie Grzesiek krytykował Pomodoro Technique. Uważa on, że 25 min. to za mało. W tym czasie dopiero się rozkręcamy i nie zdążymy zrobić nic konkretnego. Jedyny sens robienia pomidora, to notowanie co nam przeszkadza i jak często. Przydatne tutaj mogą być również narzędzia do analizy, która aplikacja jak długo jest otwarta, np. RescueTime. Inna ciekawa aplikacja to Pocket (Formerly Read It Later), do zapamiętywania tego, co chcemy przeczytać (aby zminimalizować liczbę otwartych zakładek w przeglądarce). Zacząłem ją od teraz stosować. Przydaje się zwłaszcza, gdy w pracy są niektóre strony poblokowane.

Gdy już przeanalizujemy, co nam przeszkadza w pracy, to najczęściej okazuje się, że są to e-maile. Dobrze jest więc wyłączyć wszelkie powiadomienia o nowych wiadomościach, aby nie wychodzić z flow. Potwierdzam z doświadczenia, że to pomaga. Kolejna powiązana kwestia to moment odpisywania na e-maile. Zasada three.sentenc.es mówi, że jeśli jesteśmy w stanie odpisać w 3ch zdaniach, to można zrobić to zaraz po przeczytaniu wiadomości. Jeśli mamy więcej do napisania, to lepiej pogadać. No i oczywiście pisząc bezwzrokowo jesteśmy w stanie zyskać 30% na produktywności (w dłuższym okresie czasu).

Jeśli chodzi o oprawę organizacują, to całkiem fajnie się oglądało prezentację z góry, tj. z balkonu. Niestety nie wiedziałbym o tej możliwości, gdyby Tomek Dziurko (jeden z organizatorów) mi o tym nie powiedział. Ogółem brakowało mi trochę oznaczeń gdzie co jest. Przykładowo dopiero ze zdjęć się dowiedziałem że gdzieś były stare konsole (a może to i lepiej że nie wiedziałem). Następnym razem proszę o więcej oznaczeń, lub schematyczny rzut z góry z zaznaczonymi ciekawymi miejscami.

Następnie byłem na Kędzierzawych testach z kontraktami Cezarego Bartoszuka. Prelegent prezentował bibliotekę CoFoJa. Pomysł kontraktów nie jest nowy, ale pomimo czasu nie przyjął się. Dla mnie te kontrakty to bardziej ciekawostka, niżeli coś co chciałbym stosować. Przypominają mi one słówko kluczowe assert, gdyż tak jak asserta kontrakty można wyłączyć, a korzystać z nich powinniśmy jedynie w trakcie testów. No i nie mamy wsparcia dla refaktoryzacji, a długość definicji pojedynczego pola w klasie mocno rośnie. Jak dla mnie lepiej wykorzystać TDD i BeanValidation jak już coś musimy walidować.

Jeśli chodzi o kędzierzawość, to prelegent przedstawił jeszcze testy z Yeti Test. I to narzędzie już bardziej mi podeszło. Potrafi ono generować sporo losowych testów jednostkowych dla naszego kodu, z uczuleniem na błędne i skrajne wartości. Yeti dobrze współpracuje z kontraktami, ale można go oczywiście stosować oddzielnie.

Co do wad prezentacji można zaliczyć przepełnienie sali. Wiem że była wcześniej ankieta, na co kto chce iść i na tej podstawie były przydzielane sale, ale to przepełnienie świadczy o trochę za dużej liczbie uczestników całej konferencji.

Następnie udałem się na zwinne szacowanie Piotra Burdyło. Było o szacowaniu całości projektu, a nie pojedynczych zadań. Prelegent opowiadał o prawie Parkinsona i syndromie studenta.

Co do szacowania Piotrek zdefiniował kilka zasad, których się trzyma:

  • Szacuj po ludzku
  • Mierz rzeczy które są mierzalne
  • Różne szacunki wymagają różnych metryk
  • Bliska przyszłość - dużo szczegółów, daleka przyszłość - mało szczegółów

Prelegent czerpie też sporo z Agile Manifesto i twierdzi że weryfikacja jakości oszacowania jest bez sensu. Wynika to z częstego wypełniania zestawienia czasu pracy pod koniec miesiąca, a także z niedokładności tego wypełnienia. Bo co np. zrobić, gdy kolega z zespołu przyjdzie do nas po pomoc? Zatrzymać aktualny stoper i włączyć inny? No i gdzie de facto upychać wszelkie przeszkadzajki (e-maile, wypełnianie czasu pracy, inne korporacyjne pierdoły, piłkarzyki...)? Nie chce nam się tego aż tak dokładnie notować, gdyż nie jest to warte swego zachodu.

Na koniec była jeszcze ciekawa metoda szacowania całego projektu. Mianowicie piszemy na karteczkach nasze historyjki i je kolejno przyklejamy na tablicy. Kolejną karteczkę umieszczamy w miejscu, które będzie wskazywało, na ile nowa historyjka jest trudniejsza od poprzednich. Na koniec dzielimy tablicę na kilka części i przyporządkujemy historyjkom odpowiednie punkty. Te które są na granicy ponownie analizujemy czy raczej są większe czy mniejsze. Na koniec jeszcze sporo pytań, aż prelegent nie dotarł do końca prezentacji.

Następnie ponownie udałem się na prezentację miękką, tym razem odnośnie Retrospekcji autorstwa Michała Bartyzela. W sali tej był mały problem ze światłem, mianowicie było go za dużo, a przez to slajdy niewidoczne. Na szczęście prelegent więcej gadał niż pokazywał. Widać że Michał ma bardzo dobrze opanowaną sztukę publicznych wystąpień, swobodnie stoi na scenie i bardzo szybko dostosowuje się do aktualnych wydarzeń na sali. Przykładowo raz zaczął się witać ze spóźnialskimi, a gdy mówił o nowych postanowieniach, to jako przykład podał, aby się więcej nie spóźniać na prezentacje (oczywiście ktoś akurat wchodził na salę).

Prelegent zachęcał do robienia małych, osobistych retrospekcji codziennie. Ma to na celu wytworzenia w nas wyrzutów sumienia, które później powinny nas zmotywować do poprawy naszych małych grzeszków. No i odpowiedni powinniśmy definiować swoją pokutę, czyli nie "poprawię swoje szacowania", a "będę szacował za pomocą przedziałów".

Było jeszcze o tym czym jak nie powinny wyglądać retrospekcje. Nie jest to terapia grupowa, gdzie wylewamy swoje żale i idziemy zadowoleni do domu. Po retrospekcji powinny pójść konkretne ustalenia i zmiany.

Na koniec było jeszcze o pytaniach C5:
1. Co zacząć robić?
2. Co przestać robić?
3. Czego robić więcej?
4. Czego robić mniej?
5. Co robić inaczej?

Kolejny wykład na który się udałem był o tym jak uwolnić się od "if" Tomka Nurkiewicza. Są dwa powody dla którego powinniśmy się ich pozbywać. Poprzez duże zagęszczenie instrukcji warunkowych tracimy na czytelności i na szybkości (na poziomie CPU, ale to temat na osobny wpis).

Było sporo przykładów z kodem i refaktoringu na żywo. Bardzo często sprawdzamy za pomocą if'ow, czy pewne wartości nie są null'em. Zamiast tego lepiej stosować Null Object. Dodatkowo chcąc pozbyć się obsługi opcjonalnych argumentów warto stworzyć metody z mniejszą liczbą argumentów, które później wywołują docelową metodę, przekazując właśnie Null Object.

Fajnym ułatwieniem, jakie pokazał Tomek, było Simplify. Przykładowo poniższy kod:



Zostanie przekształcony do:
System.out.println("bbb");
Ważne by kursor przed naciśnięciem Alt + Enter, w jedynym słusznym środowisku, znajdował się na if'ie.

Kolejnym przykładem był refkatoring kodu wywołujący pewne zadanie (Task) w wątku i bloku synchronizowanym lub nie. Prelegent ładnie przerefaktorował kod pełen if'ów na synchronizowany dekorator Taska, kod Taska i klasę tworzącą odpowiednie wątki. czyli dostaliśmy ładne rozdzielenie odpowiedzialności.

Później było o tym gdzie używać if'ów. Było na temat tego pytania: Get rid of ugly if statements i sensowności różnych implementacji. Polecam przejrzeć wątek, zwłaszcza odnośnie wielomianu 45 stopnia.

Kolejnym przykładem było porównywanie dat i jeśli daty się nie zmieniają w wymaganych, to czasem dla czytelności lepiej je zahardkodować. Jeśli musimy te daty wczytać skądś, to lepiej skorzystać z Chain of responsibility.

Na koniec było jeszcze trochę na temat wizytatora (odwiedzającego). Wzorzec ten pomaga nam się pozbyć instanceof i rzutowania w dół. Gdy przyjdzie nam dodać nowy typ to jednak trzeba wszystkie dotychczasowe klasy o jedną metodę rozszerzyć.

Co do samej organizacji, to lampa w środkowym rzutniku była mocno wypalona, przez co obraz był nieostry. Na szczęście były jeszcze dwa po bokach i po ściemnieniu światła można było wygodnie się gapić, na to prelegent robił.

Co do samej prezentacji, to bardzo mi się podobała - dużo wiedzy, szybkie tępo, brak nudy, praktyczna wiedza.

Następnie było wystąpienie Pawła Cesara Sanjuana Szklarza na temat złożonych architektur bez podziału na warstwy. Prelegent przedstawiał swoje rozwiązanie dotyczące wstrzykiwania zdalnych wywołań w ramach innych maszyn wirtualnych Javy. Ma to na celu unikniecie kudu, który tylko deleguje zdania dalej. Nie będę się tutaj więcej rozpisywał, kod do przejrzenia jest tutaj: github.com/paweld2/Service-Architecture-Model.

Na koniec był jeszcze wykład "How to be awesome at a Java developer job interview" Wojciecha Seligi Opowiadał on, jakie cechy powinien mieć kandydat na stanowisko w jego firmie (lub ogółem w firmie która chce mieć tylko najlepszych w swoim fachu). Wykład sponsorowany, ale wzbudził wiele kontrowersji.

Pierwsza sprawa to języki (ale nie programowania). Powinniśmy znać język klienta, dla którego będziemy pracować, język firmy w której będziemy pracować i oczywiście angielski.

Później prelegent przedstawiał dwa typy kandydatów, których nie lubi. Pierwszy z nich to certyfikowani analfabeci, którzy mają górę certyfikatów, ale niewielką wiedzę. Brakuje im znajomości pakietu java.util.concurrent, Garbage Collectora, zarządzania zasobami w JVM, programowania sieciowego, wielowątkowego i stosu IP.

Swoją opinię na ten temat przedstawił już Koziołek we wpisie Rozbrajamy minę.... Ja od siebie dorzucę, że rzeczywiście wg. mnie nie każdy musi znać java.util.concurrent. Znajomość wątków i podstawowych metod synchronizacji jest jednak konieczna, a nieznajomość nowego kodowania wielowątkowego zazwyczaj wynika z używania starej wersji Javy w projekcie, jak i przerzucenia sporej odpowiedzialności na serwer aplikacji, w przypadku typowego programowania webowego. I w typowych obecnych projektach rzadko się wątki wykorzystuje. A w pracy są przecież potrzebni przedewszystkim typowi rzemieślnicy, którzy wyrzeźbią wymagania funkcjonalne klienta, które bardzo często kończą się na wczytaj, pokarz, zmodyfikuj, sprawdź, zapisz…

Analogicznie ma się sprawa do znajomości GC i zarządzania zasobami. Jak już w projekcie się zdarzy, że coś tam trzeba pogrzebać, to robi to część zespołu i nie każdy ma okazję wtedy poeksperymentować. Nawet jak już się będzie tym szczęśliwcem, to po kilku miesiącach już się nic nie pamięta. Co do stosu IP to pamiętam, że model OSI ma 7 warstw a TCP/IP 4, które jakoś tam odpowiadają jedne drugim. Ale na rozmowie kwalifikacyjnej na stanowisko kodera javy nie przypomniałbym sobie za nic nazw tych warstw i nawet nie przyszło by mi do głowy, aby sobie o tym przypominać.

Z drugiej strony powinniśmy równać w górę a nie w dół, więc trzeba będzie kiedyś wrócić do tych tematów i je ogarnąć.

Kolejny typ kandydata do pracy, którego Wojciech nie lubi to Astronauci którzy mają o sobie nie wiadomo jakie mniemanie.

Dalej było o umiejętnościach typowo technicznych, jakie powinien posiadać dobry kandydat. Nie będę ich tutaj wymieniał a jedynie odeślę do prezentacji. Jak kolejnym razem przyjdzie mi się zmierzyć z jakimś rekruterem, to na pewno przypomnę sobie tą prezentację przed rozmową. Warto też przeczytać komentarz autora pod prezentacją, czyli odpowiedź na stawiane zarzuty. Rzeczywiście prezentacja wywołała sporo emocji - bardzo mnie to cieszy, cel prelegenta osiągnięty - brawo!

Prelegent polecał jeszcze książkę Java Concurency in practice. A z dalszą częścią prezentacji już ciężko się nie zgodzić. Feedback po rozmowie powinien być telefoniczny (choć e-mailowy też mi się podoba), na rozmowie powinno być prawdziwe kodowanie, a rekrutacje powinni przeprowadzać najlepsze osoby z firmy, choćby się paliło i waliło w projekcie. Ponadto najlepsi chcą pracować tylko z innymi najlepszymi, lub jeszcze lepszymi.

Było jeszcze o trudnych pytaniach od kandydatów, czyli o ścieżkę rozwoju, możliwości awansu i gwarancję stabilności. Pytania te nauczyły nas stawiać korporacje, które na dzień dobry mydlą oczy takim lukrem (ścieżki kariery, awansu, rozwoju, szkolenia, wyjazdy i inne benefity).

Co do różnicy zdań jeszcze, to Wojtek szuka profesjonalistów, ale sam nie jest bez skazy. Już podczas pisania relacji z tegorocznej konferencji 33 degree, zwracałem uwagę na usuwanie testów, jeśli są przez dłuższy czas czerwone. Raczej nie po to ktoś się wysila aby napisać test, aby go potem usunąć, gdy nie działa. A druga sprawa (o której wtedy zapomniałem napisać) to niby 10 lat doświadczenia w tworzeniu testow, a na prezentacji (tej z 33 degree) był kod testu, gdzie na zmianę były wywoływane testowane metody, assercje, metody, assercje itd. I nazywane było to testem jednostkowym...

Na sam koniec było trochę reklamy, ale skoro to wykład sponsorowany to nich będzie. Mimo że się w kilku punktach nie zgadam z prezenterem, to prezentację uważam za bardzo udaną i wartościową, gdyż bylem ciekaw spojrzenia z punktu widzenia osoby rekrutującej.

Po ostatnim wykładzie było losowanie nagród, podziękowania itd.

Wieczorem jeszcze udałem się na imprezę integracyjną. Była wynajęta kręgielnia wraz ze sponsorowanymi grami piwem i pizzą. Czyli nikt nam nie przeszkadzał i można było się spokojnie zrelaksować.

Wielkie brawa dla organizatorów, wolontariuszy i innych zaangażowanych w konferencję. Dobra robota. Co do minusów to już Koziołek pisał o braku foyer, przez co z powodu natłoku ludzi ciężko było się przemieszczać w trakcie dziesięciominutowych przerw. Ale i tak fajnie że mój postulat z poprzedniego roku na temat wydłużenia przerw został spełniony, więc więcej nie narzekam. Brakowało mi jeszcze oznakowań (albo ich nie widziałem) / planu sal, klimy. Lekkie przepełnienie uczestników utrudniało przemieszczanie się pomiędzy wykładami, a w powidle było za dużo światła (brak zasłoniętych żaluzji). Widać było, że organizatorzy się bardzo starali, ciągle biegali i mieli kupę roboty. Jeszcze trochę i nie będzie czego poprawiać.

Podobne wypisy można znaleźć na stronie konferencji.

czwartek, 28 czerwca 2012

Mój pierwszy publiczny screencast z programowania w J2ME


Jakiś czas temu wspominałem, że opublikuje filmik z tworzenia implementacji gry tank2012 (klonu tank1990). I o to jest (oglądać w HD):


Post produkcja zajęła mi więcej niż przypuszczałem. Musiałem trochę powycinać, gdy gdzieś pod koniec nagrywania musiałem zaglądać do ściągawki. Jednak jak popełniałem jakieś błędy w kodzie, to je naprawiałem. Teraz każdy może sobie popatrzeć jak programuję. Nie jest to może najefektywniejsze wykorzystanie możliwości jakie daje IDE, ale już dawno nie siedziałem na NetBeansie.

Opublikowałem również pełen kod na githubie. Jest on nie bardzo obiektowy, ale nie to było celem ćwiczenia, a pokazanie jak można tą grę zaimplementować. Co prawda w oryginalnej wersji cegły można było niszczyć stopniowo, ale w przypadku j2me wymagało by to sporo wysiłku. No i zapomniałem po każdym zadaniu wykonać commita, więc mamy rewizję początkową i końcową.

Wszelkie uwagi odnośnie kodu / screencast'a mile widziane. A teraz czas się zwijać na Confiturę.

piątek, 15 czerwca 2012

Integracja IBM Synergy z kdiff3

Mała porada dla osób korzystających (a raczej zmuszonych do korzystania) na co dzień ze "wspaniałego" narzędzia „configuration management solution for global software development”, jakim jest IBM Rational Synergy. O wadach tego narzędzia nie będę się tutaj rozpisywał, bo bym potrzebował osobny post na to, a artykuł na temat zalet zostawiłbym pusty. Sparafrazuję jedynie zdanie ziomka: „IBM sprzedał Synergy ludziom, którzy tak naprawdę w ogóle go nie potrzebują”. I rzeczywiście jest to prawda.

Można na całe szczęście przynajmniej wymienić narzędzie do porównywania i merge'owania plików. Poniżej instrukcja.

  • Ściągamy i instalujemy kdiff3 (jeśli jeszcze nie mamy)
  • Odszukujemy plik ccm.properties w katalogu instalacyjnym Synergy\etc.
  • Robimy kopię
  • Otwieramy oryginał i zamieniamy
    windows.tool.compare.ascii  = %ccm_compare

    na
    windows.tool.compare.ascii  = "C:\\Program Files (x86)\\KDiff3\\kdiff3.exe" -cs EncodingForA=UTF-8 –cs EncodingForB=UTF-8 "%file1" "%file2"
  • a także
    windows.tool.merge.ascii    = %ccm_merge

    na
    windows.tool.merge.ascii = "D:\\Program Files (x86)\\KDiff3\\kdiff3.exe" --cs "EncodingForA=UTF-8" --cs "EncodingForB=UTF-8" --cs "EncodingForC=UTF-8" --cs "EncodingForOutput=UTF-8" --L1 "%ancestor_label" --L2 "%file1_label" --L3 "%file2_label" "%ancestor" "%file1" "%file2" -o "%outfile"
    

Trzeba jeszcze uwzględnić gdzie rzeczywiście mamy zainstalowanego kdiff’a. Gdy jest on dodany do path’a to możemy po prostu kdiff3 w powyższych miejscach wpisać. Jak nie, to trzeba jedynie pamiętać, aby podwójnych backslash’ów użyć. Dodatkowo skorzystałem z flagi -cs EncodingForA=UTF-8, aby z kodowaniem nic mi się nie powaliło.

Jeśli nic nie popsuliśmy to po zrestartowaniu klienta Synergy, możemy się cieszyć kdiff’em przy porównywaniu i merge'owaniu zmian. Co prawda nie robią się one automatycznie jak w przypadku integracji z SVN’em lub GIT’em (nie wiem dlaczego), ale i tak mi lepiej odpowiada to narzędzie, niż standardowe załączone w kliencie Synergy.

Jak się nie podoba, to zawsze można wrócić do starego, standardowego narzędzia dostarczonego razem z Synergy.

czwartek, 14 czerwca 2012

Ekologia kosztuje


Poniżej zdjęcie zjawiska jakie ostatnio zaobserwowałem na poczcie.


Może nie najlepiej to widać, ale mamy tutaj po lewej stronie ekologiczne koperty na listy, wyprodukowane z papieru z odzysku, 25 sztuk. Papier szary miękki i brzydki. Kosztują one 1,29 Euro. Po prawej mamy również 25 kopert, z białego papieru, eleganckie, miłe w dotyku. Kosztują niecałe 1 Euro.

No i niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego koperty produkowane z odzysku są droższe od tych normalnych, wystruganych ze świeżych drzew? Czy przetwórstwo starego papieru jest droższe od wyprodukowania nowego papieru? A może chodzi o modę na wszystko co jest ekologiczne i Bio? A może zamówień na papier z odzysku jest tyle, że trzeba go dodatkowo ze świeżego surowca wytwarzać?

Zdrowy rozsądek podpowiada, że papier z odzysku powinien być tańszy, więc tym bardziej nie mogę się nadziwić o co chodzi.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Code Retreat w Berlinie

W Niedzielę 3ciego czerwca wziąłem udział w warsztatach Code Retreat w Berlinie. Był to mój nie pierwszy udział w tego typu „imprezie”, ale pierwszy raz było to za granicą i w otwartej formie jednoczenie (wcześniej zorganizowaliśmy sobie CR w pracy). Co mnie bardzo zaskoczyło to wielka różnorodność kulturowa. Spodziewałem się, że event będzie prowadzony w języku niemieckim, ale jak się okazało w Berlinie mieszka sporo ludzi, którzy nie mówią w tym języku. Z drugiej strony, jak się okazało, łatwiej jest mówić o typowo technicznych sprawach w języku angielskim.

Pierwszą sesję kodowałem z Carlosem z Portugali. Przykładowo on mimo prawie rocznego już tutaj pobytu nie używał Niemieckiego, a w pracy oficjalnym językiem jest angielski, ze względu na sporą różnorodność kulturowa. Kodowaliśmy w Rubym, tzn. miałem okazję zobaczyć jak to można robić i poznać podstawy podstaw, ale ogółem nic konkretnego. Generalnie w Portugalii jest podobna sytuacja jak w Polsce, tzn. projekty są, praca jest, ale lepiej być gdzieś indziej.

Druga sesję miałem okazję po kodować z Grzegorzem Dziemidowiczem. W końcu była możliwość się poznania i sprawdzenia się przy klawiaturze. Była to moja najbardziej produktywna sesja podczas tego dnia jak i chyba podczas wszystkich Code Retreat’ów w jakich brałem udział. Obaj dobrze się poruszaliśmy po IntelliJ IDEA, była super komunikacja, zbliżone pomysły na design (czyli nie wiele konfliktów) i szybka ewolucja designu (ekstrakcja osobnych klas dla żywych i umarłych komórek, przeniesienie do nowych klas odpowiednich implementacji).

Udało mi się sprzedać fajnego hotkey’a do Idei. Mianowicie zamiast pisać assercję, można napisać warunek, jaki chcemy sprawdzić (tak jak by to był zwykły if), zaznaczyć tekst, wcisnąć Alt + Enter i wybrać opcję „Create JUnit Assertion”, aby zamienić porównanie w wywołanie odpowiedniej metody. Screen poniżej.


Podczas kolejnej sesji (tym razem z Łukaszem Balamutem) jak drugi raz pokazywałem ten skrót, to odkryliśmy, że nie zawsze on działa. Teraz jak to sprawdzałem, to doszedłem do tego, że jak zaznaczymy tekst od lewej do prawej, to popup pokazuje się bez tej (i innych opcji). Na szczęście ktoś już zgłosił ten błąd: IDEA-86707.

Z Łukaszem ćwiczyliśmy pisanie w Javie, przy czym na napisanie testu mieliśmy tylko dwie minuty. Jak stoper dochodził do końca, a my nie zdążyliśmy skończyć testu, to trzeba było usunąć kod i zacząć od nowa. Później analogicznie robiliśmy z implementacją. Ćwiczenie to miało na celu tworzenie małych prostych testów i prostej implementacji. Mi się kilka razy nie udało skończyć testu, gdyż nie była to moja klawiatura i bardzo ciężko mi się tworzyło test „na szybko”. Dla mnie pisanie testu, to czas w którym intensywnie myślę, co chcę testować, jak, jaką nazwę dobrać i czy test jest poprawny. Dwie minuty to troszkę za mało, nawet jak test jest niewielki.

Później trochę się posprzeczaliśmy na temat używania słówka should na początku nazwy każdej metody testowej. Łukasz twierdzi, że kiedyś było test (bo musiało być), a teraz ten „noise” zamieniliśmy na should i jak czytamy nazwy niedziałających testów, to i tak pomijamy ten prefiks.

Później wyskoczyliśmy całą grupą na obiad. Poszliśmy na jakieś burgery w pobliskim bistro. Panie z za lady bardzo się zaskoczyły nagłym zmasowanym atakiem żądnych mięsa programistów w Niedzielę, gdyż wcześniej nikogo w tym barze nie było. Co prawda nie była to pizza, ale taki lepszy fast food, smaczny i sponsorowany przez Nokię. Była w tym czasie możliwość pogadania z innymi uczestnikami.

Po obiedzie miałem jeszcze okazję pokodować z Janem. Tym razem rozmawialiśmy po Niemiecku.


Ostanie dwie sesje były bardzo szalone. Postanowiliśmy zrobić coś, z czym spotkałem się pierwszy raz. Mianowicie 6 par postanowiło zacząć kodować w Javie i wykonywać rotację jednej osoby co 10 minut. Do tego nie skasowaliśmy kodu pomiędzy sesjami. Bardzo smutne było, gdy trafiałem co chwila na tą samą trefną implementację jednego z uczestników, jednak ciężko było mi przeforsować jemu inny sposób spojrzenia na problem i odpuściłem. Ciężko, zwłaszcza podczas drugiej sesji, przebiegało wdrożenie w to, co się dzieje w projekcie, gdyż przez 10 minut ktoś musiał wytłumaczyć / pokazać w którym miejscu jesteśmy, jak to implementujemy i coś dopisać. W momencie gdy udało się już dopchać do klawiatury, to przychodziła już nowa osoba na sąsiednie stanowisko i role się odwracały.

O dziwo prowadzący stwierdził, że pierwszy raz widział, że ludzie podczas ostatniej sesji są tak mocno ożywieni. I rzeczywiście tak było. Te częste rotacje powodowały, ze trzeba było dawać z siebie wszystko, a stres z tym związany na pewno powodował wydzielanie się motywująco – pobudzających substancji w naszym ciele.

Na koniec oczywiście retrospekcja z całego dnia, podziękowania, wymiana kontaktami i wypad na piwko. Tam to dopiero całość spływa z człowieka i można jeszcze pogadać w luźniejszej atmosferze. No i jeszcze było sporo dzielenia się wrażeniami z Marcinem Saneckim i Rafałem w drodze powrotnej.

Podziękowania dla sponsorów @nokia@crealytics, @klosebrothers. Miejsce odbywania się imprezy było ciekawe, gdyż znajdowało się w niezbyt uroczej dzielnicy, a blok wyglądał jak była fabryka. Za to firma crealytics udostępniła małe przytulne biuro i Club Mate, które trzymało mnie cały dzień na nogach. Powinni wprowadzić ten napój w pracy obok / zamiast kawy. Ogółem organizacja była bardzo dobra, dojście oznaczone, a na ścianach wisiały ciągle reguły gry.


Podsumowując, poznałem ciekawą technikę wymiany rotacyjnej uczestników co 10 minut, z którą nie spotkałem się wcześniej. Podpatrzyłem kilka innych konwencji nazywania metod testowych i zorientowałem się jak wygląda praca w Berlinie (miasto start-up’ów), gdzie dominującym językiem jest angielski.

sobota, 2 czerwca 2012

Różnice międzykulturowe, czyli zaskakujące fakty z życia w Niemczech

Już kiedyś pisałem (we wpisie: Hamburg wrażenia po miesięcznym pobycie) na temat tego jak to wygląda świat u naszych zachodnich sąsiadów. Dzisiaj czas na kolejną część życiowych ciekawostek i różnic międzykulturowych.

W Hamburgu mówią na lotnisko airport, zamiast niemieckiego Flughafen, jak to jest w większości lotnisk w Niemczech. Hamburg stara się być bardzo światowy przez to. Ponadto lotnisko to znajduje się w centrum miasta, przez co jego godziny działania są ograniczone. Nic tam nie ląduje (chyba że awaryjnie) w nocy, aby dać się wyspać okolicznym mieszkańcom. Dało się to odczuć, gdy się przylatywało późnym lotem do Hamburga, a lotnisko było niemal opustoszałe. Panująca pogoda w Hamburgu (albo pada, albo jest mgliście) jednak nie zachęca do tego, aby tam mieszkać na stałe, choć miasto samo w sobie jest piękne.

Wynajem mieszkań
Bardzo odmiennie wygląda sprawa wynajmu mieszkań w Niemczech. Bardzo ciężko jest tutaj znaleźć umeblowane mieszkanie. W Niemczech jak chce się wynająć mieszkanie, to jest to zazwyczaj jest ono w stanie surowym. Jak piszą w ogłoszeniu że jest odnowione, to znaczy że ściany są zagruntowane, pod stopami sterczy beton, a meble to trzeba sobie samemu skombinować.

Nie do końca rozumiem skąd wynika taka filozofia, ale chyba z przeświadczenia, że nowy najemca na pewno będzie chciał mieć inną podłogę niż obecny, więc na wszelki wypadek wyrzućmy ją zawczasu na śmietnik. Podobnie z meblami, kuchnią, lodówkami i innymi starymi gratami, tylko te zazwyczaj lądują na ulicznych wystawkach. I teraz właśnie rozumiem skąd ich tu tyle. I rozumiem biznes naszych, którzy jeździli kiedyś masowo do Niemiec, aby coś ciekawego znaleźć, zwieść do Polski i popchać dalej. Z drugiej strony takie podejście nakręca gospodarkę. W Polsce podczas przeprowadzki wiezie się zazwyczaj wszystkie graty ze sobą, a tutaj wyrzuca i kupuje nowe.

W mieszkaniach często nie ma pralek, ale za to zazwyczaj są gdzieś w piwnicach, tzn. w pralniach. W Polsce piwniczne pralnie / suszarnie zazwyczaj się przerabiało na jakiś składzik, rowerownię, siłownię, lub po prostu miejscówkę do spędzania czasu i picia piwa. Jako że porządek w Niemczech musi być, to korzystanie z pralki w pralni jest odpłatne. Mianowicie jak już w poprzednim wpisie wspominałem, że należy wrzucić zazwyczaj kilka 50 centówek. No tak tylko co jak się ich nie ma? Można rozmienić w sklepie. Proceder chyba na tyle popularny, że niektóre stacje benzynowe mają specjalne maszyny do rozmieniania pieniędzy. I to lepsze niż w autobusach, gdzie kierowca musi wrzucić monety do odpowiednich przegródek. Tu po prostu ładuje się do maszyny monetę, coś tam klika i wylatują pieniążki w żądanym nominale. Maszynka może chyba również działać w druga stronę, czyli zliczać klepaki. Mnie zaczęło zastanawiać, czy to po prostu wygoda, ograniczenie błędów w liczeniu przez człowieka, czy też ogłupianie społeczeństwa, które nie umie już pieniędzy rozmienić?

Wspominałem już kiedyś, że nie wszędzie karty płatnicze są akceptowane. Jeśli nie jest to karta EC to można się nieźle zdziwić przy kasie. Nawet w dużych sklepach często jest z tym problem. Raz gdy stałem w kolejce w sklepie i byłem przyczyna małego zamieszania związanego z niemożliwością obsłużenia mojej karty, to gościu w kolejce co stał za mną, zaczął tłumaczyć, że jak karta nie jest EC to sklep większą prowizję płaci i przez to mało który sklep chce je akceptować. Dobrze że Visa i MasterCard działają jeszcze w bankomatach.

A propo bankomatów. Zauważyłem tutaj, że niektóre bankomaty są na tyle fajne, że jak chcę wypłacić 100 E to mi wypluwają banknoty: 50E 20E 10E 10E 5E i 5E. Dzięki czemu w poniedziałek rano w piekarni wszyscy nie chcą płacić stówkami, a biedna pani z za lady nie wyrywa sobie włosów z głowy, bo nie ma z czego wydać. Bardzo fajne rozwiązanie, w końcu ktoś pomyślał.

Innym kolejnym ciekawym zjawiskiem jest brak numerów mieszkań w blokach. Gdy podajemy komuś nasz adres, to ważna jest ulica i numer bloku, a numer konkretnego mieszkania jest już zależny od nazwiska odbiorcy. Jak nazwiska nigdzie nie ma to lipa - przesyłki nie będzie. W Polsce ustawa o ochronie danych osobowych na to nie pozwala i korzysta się z numerów mieszkań. Nawet już na domofonach w Polsce nie można pisać nazwisk. A tutaj są wszędzie: na domofonie, skrzynkach pocztowych, przy dzwonku do drzwi. Dla tego lepiej zadbać o to aby nasz nazwisko było w tych wszystkich miejscach.

Ludzie ogółem są tutaj w ogólności milsi jak w Polsce. Chętnie i częściej mówi się tutaj dzień dobry, nawet jak się mieszka w wieżowcu. W Polskim blokowisku jest się bardziej anonimowym, chyba że zaszliśmy sąsiadom za skórę. Inaczej też wygląda tutaj pozdrawianie się tutaj przy niektórych aktywnościach. W Polsce jak się biega po parku, jedzie rowerem / motorem / tramwajem, to się macha, gdy mijamy osobę robiącą to samo. Tutaj tego nie robi.

W Niemczech łatwo wpaść w konflikt z sąsiadami. Czasem wystarczy, że jest trochę za głośno, a ściany są cienkie. Wtedy parę donosów i będą podjęte próby usunięcia szkodnika. Inaczej sprawa wygląda jak się ma małe dziecko. Wówczas to nic nie można takiej rodzinie zrobić i szybciej wredny sąsiad przestanie z nami rozmawiać i się w końcu wyprowadzi gdzieś gdzie będzie miał więcej ciszy i spokoju. Jest to typowe dla Niemców.

Z drugiej strony jak kiedyś pilarką przycinałem panele na korytarzu to przyszedł do mnie sąsiad i zaczął coś tam nawijać. Myślałem właśnie że zakłócam jego dzień wolny od pracy. Okazało się, że chce on mi pomóc i pożyczyć jakieś narzędzia, jakbym potrzebował. Bardzo pomocna postawa, pochwalam. Nie skorzystałem, gdyż akurat miałem to, co mi było potrzebne.

Ciekawą jeszcze sprawą jest cisza nocna. O ile w Polsce jest to od 22 do 6 rano, to w Niemczech dodatkowo dorzucono ciszę w godzinach 13.00-15.00. Pytałem dlaczego, to usłyszałem, ze jest to po to, aby starsi ludzie mogli sobie przyciąć komara. Dodatkowo również przez całą Niedzielę i święta ma być cisza. Obowiązuje ona również chorych a także osób, które muszą pracować w trybie wielozmianowym. Fajny jest jeszcze zapisek, proszący o niekąpanie się między 22.00 a 6.00 ze względu na sąsiadów. Dobrze że inne potrzeby fizjologiczne można jeszcze w tym czasie załatwiać ;)

Inaczej się tutaj jeszcze obchodzi niektóre święta. O dniu kobiet nikt nie pamięta, a dzień matki jest w inny dzień niż u nas. Ciekawy za to jest dzień ojca (a raczej mężczyzny). Podczas tego święta (wypada on w dzień wniebowstąpienia) faceci najczęściej organizują sobie Bollerwagen, czyli wózek na kołkach, do którego ładują alkohol i spacerują po mieście dobrze się bawiąc. Niektórzy dodatkowo usprawniają całość dodając elektryczny napęd (co by się łatwiej ciągło / pchało) i/lub głośną muzykę. Przykład poniżej.



Niektórzy jeszcze organizują sobie takie same koszulki (na zdjęciu są one niebieskie z napisem Schnaps - wódka), dzięki czemu wiadomo kto może korzystać z dobrodziejstwa jakie daje wózek. Nad całością zabawy czuwa policja, która jest w ten dzień bardziej widoczna na ulicach niż zwykle. Interweniuje ona jednak dopiero gdy rzeczywiście trzeba.

poniedziałek, 28 maja 2012

Wrażenia po prowadzeniu mini praktyk niestudenckich


Ostatnio, w czasie gdy większość z Was oddawała się GeeCON'owemu szaleństwu, lub spędzała kolejny nudny dzień w pracy tworząc super tajne projekty, ja miałem okazję podszlifować i wypróbować moje zdolności mentorskie (o ile takie w ogóle posiadam). Od zawsze lubiłem dzielić się swoją wiedzą z innymi. W przypadku programowania, to już na pierwszym roku studiów udzielałem korepetycji koleżankom z liceum, w zamian za ciepły obiadek :) Później zaangażowałem się w Warsztaty programowania urządzeń mobilnych przy Studenckim Kole Naukowym Informatyki Systemów Autonomicznych i Adaptacyjnych. Później zacząłem pisać tego bloga i coś tam od czasu do czasu ludziom przedstawiać w ramach JUG-ów. A teraz prowadzenie praktyki było czymś nowym dla mnie.

W minionym tygodniu dostałem od Marcin Saneckiego pod opiekę praktykanta Adriana. Uczęszcza On do technikum informatycznego i nastał taki moment, że musiał odbyć / odbębnić praktykę w zawodzie. Inni jego rówieśnicy, albo przeinstalowują systemy operacyjne w swoim liceum, albo idą do jakiegoś sklepu komputerowego składać blaszaki. Ostatecznie, jak nie mogą nigdzie znaleźć firmy, która przyjmie ich na praktykę, to idą do jakiś urzędów państwowych, gdzie można się tylko zniechęcić i uwstecznić.

Jako że Adrian nie do końca jest przekonany, co chce w życiu robić, miałem utrudnione zadanie. Miałem go zachęcić (a jeszcze lepiej przekonać go), aby szedł w stronę IT, a najlepiej programowania. Czy musiałem mu pokazać coś ciekawego, gdzie szybko widać fajny efekt pracy i co daje przyjemność samo w sobie. No i do tego miałem niewiele czasu (właściwie wyszły 2 dni po około 5 godzin). Mój praktykant miał podstawy Pascala (tzn. gdzieś tam w technikum się go kiedyś uczył) i trochę widział Html'a i Java Script'a. Ja słysząc tą ostatnią informację, trochę się przeraziłem, gdyż ja sam byłbym mocno zniechęcony do dalszej nauki po pobieżnym poznaniu JS.

Miałem więc bardzo trudny orzech do zgryzienia, gdyż młody adept sztuki programistycznej miał niewielkie doświadczenie, a musiałem w krótkim czasie coś go nauczyć i pokazać, że programowanie może być fajne i dawać satysfakcje. Zacząłem więc sobie przypominać, jak to było kiedyś ze mną, co mi dawało motywację, było łatwe, a efekt końcowy był szybko widoczny.

Mój wybór padł na Javę Micro Edition i postanowiłem stworzyć razem z Adrianem coś co by przypominało grę tank 1990. Odgrzebałem więc swoją starą prezentację na temat Tworzenia graficznego inferface’u użytkownika niskiego poziomu w J2ME, gdzie właśnie przedstawiałem jak operować prostymi obiektami dwuwymiarowymi. Prezentacja co prawda z 2009 roku, przygotowana na potrzeby wspominanych wcześniej warsztatów z J2ME, ale teraz po latach się przydała w celach szkoleniowych. Odgrzebałem też kod (jest on również przypięty do tamtej prezentacji) i pousuwałem z niego bardziej zaawansowane wynalazki, zostawiając namalowany jeden czołg i resztę szkieletu całej aplikacji. Był to nasz punkt wyjścia. Pozostałe prezentacje moje i kolegów z tego okresu można również znaleźć na slideshare.net.

Na początku wspólnej praktyki z Adrianem (i częściowo z Marcinem) przygotowaliśmy niezbędne środowisko programistyczne, czyli JDK7 (32 bit), NetBeans i dodatkowo WTK od Sony Ericsson'a (jakby standardowy emulator z nowym WIndowsem 7 nie chciał działać). Zeszło nam na to trochę czasu, ale końcem końców udało i można było zacząć zabawę.

Zaczęliśmy od jednego namalowanego czołgu. Nie tłumaczyłem w ogóle czym jest obiekt, a czym klasa a jedynie uczyłem przez analogię: „Aby przesunąć czołg trzeba wywołać na nim metodę move()...”, „tu masz wczytywanie obrazka, teraz wczytaj inny...” itd. Adrian często kopiował kod i zmieniał niewielkie fragmenty, rozszerzając w ten sposób funkcjonalność. Odwoływałem się również do języków, które on znał. Było o tablicach, praktycznym zastosowaniu pętli for i warunku if. Całość dopełniona slajdami i moją cierpliwością do tłumaczenia i poprawiania błędów składniowych. Ostatecznie dotarliśmy na koniec drugiego dnia do jeżdżącego czołgu po ładnej mapie z wykrywaniem kolizji z przeszkodami i niewyjeżdżaniem po za ekran.

Chciałem jeszcze zrobić strzelanie do cegieł, ale teraz wiem, że to trochę bardziej skomplikowana historia i mogła by on zniechęcić do dalszej nauki. Zresztą widziałem, że Adrian był już wymęczony tym kodowaniem.

Pewnie się zastanawiacie, czemu nie skorzystałem z Androida (pytał o to Jacek Laskowski na Twitterze)? Otóż żaden z nas nie posiadał telefonu z tym systemem, musiałbym wcześniej przygotować szkielet startowy (decyzja, że dzisiaj zaczynamy kodowanie wyszła bardzo spontanicznie), emulator androida dłużej startuje i miałem akurat prezentację na temat J2ME pod ręka. Technologia ta (Android w sumie też) daje nam szybką pętlę zwrotną, czyli wprowadzamy małą zmianę uruchamiamy emulator i oglądamy efekt. Dzięki temu praktykant może widzieć postęp swoich prac i kojarzyć, że napisanie pewnych linijek kodu, powoduje jakąś zmianę. Również efekt końcowy jest fajny, gdyż można wrzucić na telefon i pokazać kolegom w szkole. No i nie jest to nudna kolejna strona w HTMLu.

Całe wydarzenie uważam za udane. Czy Adrian się przekonał do kodowania? Nie wiem (ciągle czekam na feedback). Na pewno poczuł jak wygląda praca programisty i że można się przy niej zmęczyć, np. szukając babola w kodzie.

Dla zainteresowanych powtórzeniem ćwiczenia udostępniam kod na githubie. Proponuję zaczynać od rewizji 1d6ca27cc7be0507f4a9eda86e48957d1717c8d3, czyli mniej więcej od kodu z którego razem z Adrianem wychodziłem. Jest tam prezentacja przedstawiająca podstawy, jak i wyjaśniająca, co należy robić. Wrzuciłem również prezentację na slideshare.net, ale tam po kompresji prezentacja już nie wygląda tak jak powinna. Za jakiś czas udostępnię rozwiązanie w postaci kodu, jak i filmu z mojego kodowania. Materiał już nagrany, czeka tylko na post produkcję. A Was zachęcam do spróbowania swoich sił w J2ME i do zadawania pytań. Chętnie odpowiem.